Nie owijajac w bawelne: poranek nie byl najlatwiejszy (mimo tego, ze w miare wczesnie wrocilysmy do hotelu czulysmy, ze troche wypilysmy jednak ostatniej nocy). Ale najgorzej tez nie bylo. Zwlaszcza po sniadaniu... Na dworzec autobusowy jedziemy taksowka. Tam wsiadamy do autokaru na lotnisko, ktory praktycznie od razu odjechal. Po pol godzinie docieramy na lotnisko w Cancun. I to byla ostatnia juz czynnosc wykonana wspolnie w skladzie: Pola, Klaudia, Daria, Alejandro, Roberto i Fernando... Do mojego i Klaudii odlotu pozostaly jakies 2 godziny. Daria leci za godzin 4 z terminalu krajowego dlatego tez pozegnalysmy sie przed wejsciem do autobusu, ktory mial zabrac nas na terminal C... Nie rozczulajcie sie drodzy czytelnicy! Zobaczymy sie z Daria i tak za 2 tygodnie w Krakowie! ;)
Oczywiscie zamiast czekac 20 minut na ten autobus rownie dobrze moglysmy z Klaudia przejsc sie na nasz terminal.. byl na prawde blisko! Na strefie bezclowej wydajemy ostatnie peso.. az dziw ze cos nam jeszcze zostalo w portfelach. Mimo tego, ze pamiatek mamy juz cale multum dokupujemy badziewne kieliszki i figurki meksykanow z nadzieja, ze ktos ze znajomych ucieszy sie jak dostanie pamiatke z Meksyku. Odlot o czasie. Ostatnie spojrzenie z gory na piekne plaze Cancun i juz chwile potem mijamy Kube. Lot do Miami trwal nieco ponad godzine dlatego nawet nie zdazylam zmruzyc oka (Klaudia z kolei w rzedzie za mna spala jak zabita i przegapila ladne widoki i ladowanie :P).
A w Miami zawsze pada.. no moze nie zawsze ale zawsze w filmie Kevin sam w Nowym Jorku kiedy to cala rodzina Kevina nudzi sie przed telewizorem. W kazdym razie nas zastala podobna pogoda. Na szczescie nie musimy opuszczac lotniska... ale chyba opuscilysmy. Po wszystkich procedurach ponownie dostalysmy pieczatke wjazdu do Stanow. Tym razem nasz bagaz nadany w Cancun odbieramy w Warszawie wiec nie musialysmy sie tlumaczyc za wiele z tego co przewozimy. Idac w strone 'connecting flights' okazalo sie, ze aby sie dostac na inny terminal trzeba najzwyczajniej wyjsc z budynku poza 'strefe zamknieta'. A wiec jestesmy faktycznie w Miami co prawda na parkingu ale smiejemy sie, ze to miasto mamy juz CHECKED! W zasadzie gdybysmy mialy wiecej czasu do odlotu moznaby kombinowac i zobaczyc co sie dzieje w miescie ;). Tak sie jednak zlozylo, ze 4 godziny na przesiadke nam dosc szybko zlecialy. Troche minelo zanim znalazlysmy sie na odpowiednim terminalu. Potem zajelysmy sie zakupami perfum.. ja dla mamy, Klaudia dla siebie. I faktycznie niektore zapachy mimo tego, ze w dolarach oplacalo sie bardzie kupic tam niz w Polsce. Bedac w Stanach oczywiscie poszlysmy na tradycyjne amerykanskie fast foody i kiedy w koncu od rana (a bylo ok 6 po poludniu a w Meksyku 5) ulozylam sie wygodnie w poczekalni czekajac juz na odlot to po 10 minutach zawolali nas do bramki. :/
Jeszcze tylko dodam, ze na lotnisku w Miami duzo bardziej mozna bylo odczuc atmosfere meksykanska niz w Cancun. Wszedzie wsrod personelu slychac bylo hiszpanski badz hiszpanski akcent ;).