Po kilku godzinach snu został on zakłócony przez załogę samolotu roznoszącą śniadanie. Na reszcie można się było cieszyć normalną bułką i kromkami razowego chleba (przez ostatnie 2 tygodnie nie można było kupić innego jak chleb tostowy).
Tym razem po wylądowaniu (jak dla nas wczesnym rankiem) okazało się, że jest godzina 13. Okazało się również, że tak wielkie lotnisko nie zawsze działa szybko sprawnie i przyjemnie. Na swoje plecaki czełałyśmy prawie godzinę nie licząc czasu odprawy i dotarcia w miejsce wydawania bagażu co też nie trwało krótko. Po sprawdzeniu internetu dowiedziałyśmy się, że niestety nie damy rady skorzystać z cauchsurfingu i musimy szukać hostelu. W ostateczności lotnisko opuściłyśmy wczesnym po południem udając się do centrum miasta.
W hostelu, do którego zawitałyśmy nie było miejsc. Po kolejnych 10 minutach znalazły się jednak trzy łóżka w osobnych pokojach na różnych pietrach. Nie stanowiło to dla nas problemu ponieważ przez ostatnich kilkanaście dni przebywałyśmy prawie non stop razem a taki mały odpoczynek od siebie na jedną noc byłby nawet wskazany ;). Dodatkowo Pola w swim pokoju spotkała zeszłorocznego lokatora z Nathan's Villa, któremu nawet pożyczała kasę (ale ten świat jest mały!).
Po kilku minutach ogarnięcia się i przywrócenia do ładu spotkałysmy się ponownie aby iść czym prędzej zarezerwować bilety autokarowe na powrót do Krakowa na sobotę. Znaleziony przez nas w internecie adres biura znajdował się kilka przystanków stacji metrem. Z wielkim bólem płacąc za przejazd 2,40 euro znalazłyśmy się na jakimś osiedlu a dochodząc do właściwej ulicy okazało się, że numery domów (tylko i wyłącznie mieszkalnych) są do nr 11 (nasz cel znajdował się pod nr 35 :D). Kolejne pół godziny stracilyśmy oczywiście na serii z cyklu: 'gdzie jest ta ulica gdzie jest ten dom' po czym lokalni młodzieńcy powiedzieli nam, że prawdopodobnie biuro znajduje się nie na Beselestr. lecz na Baselestr., która jest i tak nie wiadomo gdzie. W związku z tym, że nie zarezerwowałyśmy sobie powrotu do domu na pocieszenie zaczełyśmy pić Baileys'a (kupionego na pokładzie samolotu). Powrót do hostelu - zachaczając o sklep, obiadokolację i inne przyjemności - zajął nam ok. 3 godziny.
Godzina 22 rozpoczęła hostelowy Pub Crawl. Po kolei zatrzymywaliśmy się: przy sklepie z piwem (w Niemczech można pić na ulicy), na moście (staff rozlewał flaszkę), nad Menem (tak jak poprzednio - bania), w pubie gdzie były shoty tequilli za 1 euro, w irish pubie z karaoke (Mary dała czadu ale to nie nowość) no i ostatecznie w jakimś klubie z dancefoorem. Długi spacer powrotny okazał się również zabawny (tym razem wracałyśmy już same we 3, Klodia boso po trawie) no i w sumie nie wiadomo kiedy zaczeło się nagle rozjaśniać. Po dotarciu na recepcję Pola była w szoku, że ludzie z imprezy są wcześniej od nas podczas gdy wyszli po nas natomiast oni byli w szoku, że zamiast wziąć takse poszłyśmy na nogach :D. Następnie Mary chwaliła się wszystkim na recepcji swoim owocem Coco a Pola załamała się, że nagle się zrobiła 5 rano i się nie wyśpi (na Tobago byłaby 23 więc zmęczenia prawie nie czuła :P).