Dzisiaj niczego sobie nie żałujemy dlatego Mary wyciągnęła Polę na naleśnikowe śniadanie do knajpy.
Tego dnia w planach była wycieczka łodzią na rafę koralową. Nawet nie musiałyśmy długo szukać i przejmować się bo właściciel firmy organizującej takie wypady sam zaczepił nas z auta i zaproponował bardzo przystępną cenę 60 TT$ za osobę (dla porównania hstelowy Brandon chciał za coś podobnego 60 $USD - czyli sześć razy więcej!). Łódź miała na środku część oszkloną tak aby można było ogladać dno morza. Wycieczka była bardzo przyjemna. Mimo tego, że rafa nie zrobiła na nas piorunującego wrażenia (a w porównaniu z tą egipską w Morzu Czerwonym to bardzo słabo wypadłą), bardzo przyjemnie nurkowało się z rurkami ogladając ciekawe okazy ryb. Mary z Polą postanowiły rownież skoczyć do wody z dachu statku - tym razem nie na punkty ;).
Płynąc łajbą dalej mijaliśmy maleńką wysepkę na środku morza - tak małą, że siedziały na niej jedynie ptaki a następnie zatrzymaliśmy się w miejscu (również oddalonym dość znacznie od brzegu), gdzie można było się pluskać bo poziom wody był po pas. Pływając jak w basenie można było zrobić sobie peeling z piasku, który miał dość specyficzna konsystencję.
Wieczorem odwiedziłyśmy duże centrum handlowe natomiast okazało się, że trochę bez sensu bo nie było tam supermarketu gdzie chciałysmy zrobić zakupy dla rodzin.
Tego dnia podobno policja znowu przyszła na recepcję chcąc nam dać upomnienie za wczorajsze wybryki :D. Jaka szkoda, że nas nie zastali.