Po 25 godzinach podróży lądujemy w końcu w Polsce. Pogoda... o ile w Londynie przy temp. 17 stopni dało się poruszać między terminalami w sandałach i letnich spodniach to Warszawskie 11 stopni troszkę nas już wystraszyło. Do pociągu TLK do Krakowa mamy niecałą godzinę dlatego z niecierpliwością czekamy na odbiór bagaży, które na szczęście dość szybko się pojawiły. Niemalże biegiem wychodzimy z lotniska prosto na przystanek, na którym stoi autobus. Klaudia pyta więc kierowcy czy ta linia jedzie na dworzec kolejowy i po wymianie kilku zdań okazało się, że nie wie bo się nie mogła dogadać (ponieważ kierowca mówił jej gdzie mamy iść nie odpowiadając w cale na pytanie). Zaraz potem przyjeżdża inny numer dlatego to samo pytanie zadałyśmy do wsiadającej do autobusu kobiet, która opowiedziała, że jedzie do centrum. W momencie kiedy Klaudia ponownie próbowała się od niej dowiedzieć o dworzec autobus odjechał a ja sprawdziłam na tablicy, że właśnie do niego powinnyśmy wsiąść. Troszkę byłyśmy zszokowane trudnością dogadania się we własnym kraju i we własnym języku ;). 10 minut stracone na czekanie na kolejny autobus robiło dla nas jednak dość dużą różnicę jeśli chodzi o próbę zdążenia na TLK. Autobus był pełny.Troszkę jednak w naszych trampkach bluzach i kapeluszach wyróżniałyśmy się spośród tłumu płaszczy czapek i szalików :P. Na Centralny dotarłyśmy jakieś 5 minut przed odjazdem pociągu lecz niestety zrezygnowałyśmy już z niego bo prawdopodobnie odjechałby nam w momencie kupowania biletów. Pojechałyśmy 20 minut później Intercity jednak z dużą różnicą cenową. Jeszcze jakieś 4 godziny i jesteśmy w domu!