Las deszczowy. To wlasnie tam wybralysmy sie na przejazdzke autem wraz z naszym wychilloutowanym staruszkiem. MONTI JEST THE BEST!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Na szczescie tego dnia pogoda byla piekna wiec moglysmy podziwiac wspaniala przyrode. Mary byla niesamowicie zachwycowa widzac drzewo kakaowca z owocami. Nasz kierowca(Monti) poswiecil sie rowniez wspinajac sie wysoko na drzewo aby zerwac dla naszego lakomczucha owoc. Kretymi waskimi sciezkami dojechalismy do miejsca gdzie bylo zwalone drzewo... nie bylo mozliwe przejechac dalej, ale w nagrode zakosztowalysmy znalezione tuz obok drogi mango (nie ma porownania z polskim deportowanym). Pozniej juz tylko kapiel w wodospadzie w morzu pomiedzy slicznymi skalami - lupkami (pozdro dla TiRu z AGHu)! Nastepnie odwiedzilysmy rezydencje Montiego (posiada hotel z basenem i chatke dla ludzi ktorzy chca zakosztowac troche buszu ^^) - tam tez zostalysmy poczestowane owocem mango. Na koniec odwiezione pod swoja wiejska chatke zostalysmy powiadomione, ze "pieniadze nie sa wazne, i mysli o pieniadzach powoduja ich utrate..." - no w kazdym badz razie nie obchodzilo go ile damy mu kasy i w koncu wyskubalysmy dla niego jakies drobe zaskorniaki :).
Nadszedl czas naszego wyjazdu ze wsi. Mary siedzaca w salonie w swoich majtach zostala zaskoczona tekstem Klaudi ubranej do wyjscia:
-no to ja juz jestem gotowa.
-ja tez tylko plecak zaloze - odpowiedziala Pola
- ale jak to mamy jeszcze kupe czasu - Mary
Ale okazalo sie dla Marysi naszej, ze zamiast 12.45 jest 13.45 i tylko 15 minut do naszego ostatniego autobusu.
Okazalo sie tez, ze poczta, ktora miala nam sprzedac bilety ich nie posiada a kierowca nie prowadzi sprzedarzy. Postanowilysmy z nerwow napic sie rumu z sokiem limonkowym na przystanku. W autobusie udalo sie wyzulic od kogos bilety - ale nie mialysmy na nie kasy. W ostatecznosci czesc zaplacilysmy w $TT a czesc w $USD.
Po przesiadce w naszym ukochanym Sangre Grande wrocilysmy do Port of Spain.
Wieczor spedzony przy lokalnych drinkach i smacznym gyrosie.